22 marca 2014

02. Nowy początek

Mam nadzieję, że nikt nie ma mi za złe, że następny rozdział pojawił się dopiero po trzech tygodniach, ale tydzień temu internet siadł u mnie w domu i nie mogłam go opublikować.

Ze względu na ogrom obowiązków i zajęć, nie mam ani czasu, ani siły, żeby w tygodniu wystukać cokolwiek na klawiaturze lub choćby wejść na komputer, więc jeżeli nie skomentuje waszych opowiadań od razu po powiadomieniu - przepraszam. Jedyny czas, w którym mogę cokolwiek napisać, to weekend, a czasami i w weekend jestem zabiegana, więc rozdziały powinny pojawiać się co 2, rzadziej 3 tygodnie.

Mam także nadzieję, że nikomu nie przeszkadza muzyka umieszczona na blogu. Jest to zbiór piosenek, które lubię słuchać w trakcie tworzenia, które mnie inspirują. Liczę, że się podobają.

A teraz, po trochę przydługim wstępie, zapraszam na rozdział.


Wpadła do pomieszczenia, łapiąc szary plecak, a następnie wybiegła z przedziału, zostawiając zaskoczonych przyjaciół bez słowa. Nie płakała, nie trząsł się jej podbródek, oczy nie zachodziły łzami, czuła jedynie przeważającą złość i niedowierzanie.

Biegła przez korytarz do ostatniego z wagonów, chciała znaleźć się jak najdalej Ślizgona, jednocześnie opóźniając znalezienie jej przez Dyrektorkę, jeżeli w ogóle jej szukała. Weszła szybko do toalety i zatrzasnęła za sobą zamek. Zamilkła na chwilę, nasłuchując, najmniej pożądaną przez nią rzeczą było natknięcie się na kogoś.

W łazience panowała cisza, przerywana jedynie rytmicznym stukotem kół. Gdy tylko zorientowała się w sytuacji, dziewczyna doskoczyła do umywalki i szybko odkręciła wodę, wkładając prawą dłoń w zimny strumień. Obolała ręka szybko przechodziła w stan odrętwienia, oszczędzając bólu Gryfonce. Przyjemny chłód rozchodził się po jej ciele uspokajając serce i przywracając czerwonej twarzy normalny kolor. Lecz mimo tej ochłody nadal czuła uderzenia gorąca, które napływały jak fale, raz po raz. Nie zastanawiając się długo, Hermiona podeszła żwawo do okna i pewnie otworzyła okiennice, sprawiając, że do pomieszczenia wtargną hulający wiatr. Uważając, aby nie naruszyć zbytnio prawej ręki, ściągnęła sweter i ponownie zbliżyła się do zlewu.

Spojrzała na swoje, jeszcze lekko różowe oblicze. Nigdy nie uważała się za specjalnie ładną. Brązowe włosy, przypominały w tym momencie potargane kudły, w zasadzie przypominały je bardzo często i ilekroć wstawała z łóżka, zastawał ją widok ciemnego siana na głowie. Oczy też nie były specjalnie ciekawe, co prawda miały niespotykanie głęboki odcień brązu, lecz nie były one tak duże jakby chciała, a obecnie za bardzo przekrwione na jej gust. Dodatkowo otoczone były lichymi, dziwnie jasnymi w porównaniu do włosów, rzęsami. Cieszyła się jednak z nosa, był najzwyczajniejszym, prostym nosem z kilkoma piegami w jego środkowej części, które w dzieciństwie wraz z koleżankami ustanowiła jednym z bardziej atrakcyjnych elementów urody, czy to damskiej, czy to męskiej. Na usta nawet nie zwróciła uwagi, bo obecnie pobielałe ze złości wydawały się co najmniej trzy razy węższe niż zazwyczaj i od razu zjechała wzrokiem w dół na ramiona. Po wewnętrznej stronie jednego z nich widniała, częściowo teraz zasłonięta, różowa blizna, naciągająca lekko skórę wokoło. Podniosła lekko rękę i palcami przejechała po twardej tkance.

„Szlama” głosił napis, sprawiając, że ilekroć go przeczytała, jej ciało sztywniało, przypominając sobie, jak leżała półprzytomna na ziemi rezydencji Malfoyów, potraktowana niezliczoną ilością Cruciatusa, zamglonym wzrokiem wpatrując się w grupkę osób, stojących w głębi pokoju. Stał tam, patrząc tylko na jej umęczone ciało z beznamiętnym wyrazem twarzy, zerkając tylko co chwila na ciotkę.

Pociągnęła głośno nosem, czując jak fala łez zalewa jej oczy, uwalniając stłumione emocje. W chwili, kiedy Malfoy wspomniał o jej matce, miała ochotę go zabić, rozerwać na strzępy i rzucić na pożarcie psom. On nie wiedział co czuje, nikt nie wiedział, rodzice Rona żyli, rodzice Harry'ego zmarli 17 lat temu, a on sam prawie ich nie pamiętał, a jej rodzice? Musiała wyczyścić im pamięć, żeby żaden z popleczników Czarnego Pana nie musiał torturować ich godzinami, po to by poznać, gdzie przybywa przyjaciel ich córki, żeby mogli być bezpieczni. I są bezpieczni teraz, lecz nie wiedziała gdzie oni są.

Załkała cicho pod nosem, a następnie nabrała odrobinę chłodnej wody w dłonie i przemyła twarz, uspokajając się. Powoli zaczęła doprowadzać się do stanu używalności, ocierając buzię ręcznikiem i rozmasowując posiniaczone knykcie.

W drugim końcu pociągu, blondwłosy chłopak siedział samotnie w przedziale i ze znudzeniem czytał dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego. Na jego bladej twarzy odcinały się czerwone, zaschnięte resztki krwi oraz czerwono-fioletowy siniak w środkowej części twarzy. Pomimo że McGonagall na powrót połączyła w jedno kość nosową, nie kwapiła się, żeby usunąć inne skutki po napaści panny Granger. Nos bolał go niemiłosiernie, przypominając o sobie z każdą porcją wciąganego do płuc powietrza. Chłopak nawet nie mógł się skrzywić, gdy czytał jeden z idiotycznych artykułów o codziennych problemach czarodziei.

Prychnął widząc następny artykuł, chwalący męstwo i odwagę Pottera i odrzucił gazetę w przeciwny narożnik pokoju. Powoli odchylił głowę do tyłu, delikatnie chwytając palcami nasadę nosa. Było to jedyne miejsce na nosie, które nie pulsowało bólem, lecz tak jak większość środkowej części twarzy, był spuchnięty. Zaklął cicho i zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z korytarza. Słyszał stłumione rozmowy i krzyki, lecz także otwierające się co chwile drzwi do przedziałów i charakterystyczny głos sprzedawczyni słodyczy, przesłodzony, skrzekliwy i wyjątkowo irytujący.

Rozległo się pukanie. Przez zasłoniętą kotarką szybę, nie mógł dostrzec kto czai się po drugiej stronie.

– Nie przeszkadzać! – warknął głośno. Zdecydowanie nie miał ochoty na jakiekolwiek towarzystwo, wolał raczej zastanowić się nad reakcją Granger, zrozumieć co się stało i unikać tego w przyszłości, w końcu mieli mieć wspólne dormitorium prefeckie. Nie uśmiechało mu się łamać co tydzień jakąś część ciała, bo mimo że pani Pomfrey z pewnością pomogłaby mu, nie jest to miłe uczucie.

Co skłoniło tę, zwykle spokojną i opanowaną, dziewczynę do takiej reakcji? Dracon nieustannie zastanawiał się nad odpowiedzią na to pytanie. Przecież nic specjalnie do niej nie miał, owszem, była wiecznie wymądrzającą się, irytującą szlamą, lecz były inne, dużo bardziej irytujące osoby, których chłopak po prostu nie cierpiał. Ot taki sobie Potter, Wybraniec, Chłopiec który przeżył. Nie dość, że ilekroć stawał naprzeciw Voldemortowi zwyciężał, zrzucając na rodzinę Malfoyów gniew Czarnego Pana, zawsze był mu na przekór, to jeszcze wybrał przyjaźń ze zdrajcą krwi Weasleyem, zamiast z nim. Lecz ona pozostawała w tej neutralnej dla niego strefie.

– Niepotrzebnie obraziłem jej matkę – mruknął cicho, wzdychając głośno. To nie była jego wina, to ona zaczęła, niepotrzebnie zaczęła rzucać mięsem, stwierdził po chwili. Co jak co, ale honor jego matki był jedną z ważniejszych rzeczy dla młodego Ślizgona. I jak się okazało, dla niej też.

Rozejrzał się znużony po przedziale i ponownie chwycił Proroka Codziennego, przerzucając na stronę zapełnioną czarodziejskimi wersjami krzyżówek i rebusów. Draco delikatnie uśmiechnął się, oddając się rozrywce, zapominając na chwile o celu swojej podróży.

Pociąg powoli zwalniał, zatrzymując się na stacji przy Hogsmeade. Wieczór już dawno przegnał słońce, pozwalając, aby księżyc roztaczał swój blask na ciemnym niebie. Uczniowie wychodzili tłumnie z wagonów, szybko zapełniając peron mnóstwem rozgadanych twarzy, gotowych do kolejnego roku szkolnego. Podczas gdy pierwszoroczni z niepewnością tłoczyli się przy uśmiechniętym Hagridzie, który głosem jak dzwon nawoływał innych nowych uczniów, starsi adepci magii zajmowali pojazdy i ruszali w stronę Hogwartu. Zamek górował w oddali. Wyglądał tak samo majestatycznie jak przed bitwą, a o strasznym wydarzeniu z przeszłości przypominała jedynie zawalona jedna z wież.

Hermiona ociągała się ile mogła, żeby wyjść z okupowanej przez nią toalety. Czuła, że gdyby teraz natknęła się na Lunę czy Nevilla, coś by w niej pękło. Musiała się uspokoić, choć wmawiała to sobie przez ostatnie kilka godzin – bez skutku.

Wychyliła się zza drzwi i zlustrowała korytarz. Było pusto, a wszystkie głosy przeniosły się na zewnątrz. Wyszła z pomieszczenia i zaczęła poruszać się w stronę wyjścia. Zajrzała szybko do swojego przedziału i w miejscu, gdzie jeszcze nie dawno siedziała grupa jej przyjaciół, była pustka, zostały jedynie okruszki. Ruszyła dalej i wyskoczyła z pociągu, wprost na brukowany peron.

Uczniowie zajmowali ostatnie bryczki, więc dziewczyna pobiegła i ich stronę, dopadając ostatnią z nich. Zanim weszła po schodkach, spojrzała jeszcze na parę wychudzonych, czarnych testrali. Zwierzęta odwróciły się ku niej, wlepiając w nią swe przerażająco białe ślepia. Hermiona wzdrygnęła się i szybko weszła do środka, zasiadając na ławeczce.

Siedziała chwilę, zastanawiając się, czemu nie ruszają, gdy nagle poczuła jak kareta została szarpnięta od boku, a drzwi, którymi weszła otwierają się gwałtownie. Jasne dłonie chwyciły za krawędzie framugi, a zaraz za nimi pojawiła się blond czupryna, wraz zresztą ciała. Chłopak odrzucił włosy do tyłu, odsłaniając posiniałe oblicze i opuchnięty nos. Dziewczyna spojrzała na intruza z przerażeniem i złością.

– Co tu robisz Malfoy?! – jej głos zabrzmiał bardziej piskliwie niż się spodziewała. Przemawiała przez nią narastająca panika, w pociągu była McGonagall, teraz byli sami i nie wiedziała czego może się po nim spodziewać.

– Wsiadam, głupia... – warknął ze stoickim spokojem,maskując początkowe zdziwienie. Usiadł szybko na ławie, nie patrząc na Gryfonkę i starając znaleźć się jak najdalej od niej.

Dziewczyna spojrzała przenikliwie na jego fioletową, obrzmiałą kichawę i zaśmiała się w duchu, zaciskając jednocześnie lekko pięści. Wyglądał żałośnie i nie miał w sobie tej dumy Malfoyów, którą zawsze roztaczał wraz z zarozumiałym wyrazem twarzy. Nie miała jednak najmniejszej ochoty, żeby oglądać go ani sekundę dłużej, szczególnie po tym co powiedział i odwróciła się w stronę niewielkiego okienka.

Jechali w ciszy i żadne z nich nie spoglądało bezpośrednio na drugie. Dziewczyna nie odrywała oczu od szyby, a chłopak niepewnie zerkał na jej przykurczone palce, starając się wyczuć czy ma zamiar wyprowadzić kolejny atak na jego twarz. Byli ostatnim powozem, który dotarł pod bramę Hogwartu, reszta uczniów znajdowała się już w pobliżu otwartych wrót, prowadzących do Sali Wejściowej.

Gdy tylko dorożka się zatrzymała, oboje wyskoczyli z niej jak poparzeni i szybkim krokiem zmierzali w stronę drzwi. Wzrok mieli skupiony na ostatnich uczniach, wchodzących do zamku i nawet nie zauważyli, kiedy szli obok siebie, niemal stykając się ramionami. W pewnym momencie przyśpieszyli, pokonując ostatnie 50 m biegiem, w ostatniej chwili wpadając do sali, przed zamknięciem się wrót.

Gdy tylko złapali w płuca pierwszy łyk zamkowego powietrza, uczniowie, którzy jeszcze nie przeszli do jadalni, zwrócili się w ich stronę z wyraźnie wymalowanym zdziwieniem na twarzy. Starsi z nich, zaczęli szeptać między sobą, wytykając blondyna palcami, niektórzy z nich rzucali dość głośno niewybredne komentarze, młodsi natomiast zaśmiewali się z wyglądu nosa chłopaka, chichocząc cicho.

Hermiona spojrzała niepewnie na chłopaka, który z mocno zaciśniętymi zębami, przyglądał się całej scenie. Jej nie było do śmiechu, w pewnym sensie poczuła się winna tej sytuacji, lecz szybko odrzuciła te uczucie, przedzierając się przez zgromadzoną gawiedź do Wielkiej Sali. W milczeniu usiadła obok Nevilla, uśmiechając się lekko, chcąc uspokoić zaniepokojonego chłopaka.

Draco Malfoy patrzył się beznamiętnie na uczniów. Przelotnie spojrzał na każdego z nich, po czym uniósł brodę do góry i z kpiarskim uśmiechem wkroczył do sali, idąc sprężystym i pewnym siebie krokiem. Ignorując wszelkie okrzyki i szepty jakie napotykał, zasiadł przy domowym stole Slytherinu. Lewy łokieć położył na stole i oparł policzek o dłoń, patrząc ze znudzeniem na drzwi niedaleko stołu nauczycielskiego, z których sam przed kilkoma laty wychodził na ceremonię przydziału.

Minuty mijały powoli i w momencie, kiedy wydawało się, że uczniowie już dłużej nie wytrzymają, siedząc o pustych żołądkach, McGonagall wmaszerowała energicznie do sali, trzymając wyświechtaną, wielokrotnie łataną Tiarę Przydziału, a za nią niepewnie weszli pierwszoroczni, rozglądając się po sali z otwartymi ustami.

Był na wszystkich powitalnych ucztach odkąd rozpoczął naukę w Hogwarcie, ale żadna z nich nie odbyła się tak sprawnie i szybko jak ta. Głupie dzieciaki szybko podchodziły do stołka i zakładały kapelusz, wygłoszona przez Tiarę mowa nie była tak przytłaczająco nudna jak zawsze, a przemówienie dyrektorki było zwięzłe i ograniczało się do szybkiego przedstawienia nowych nauczycieli i przypomnienia niektórych zasad.

Zaraz po tym jak McGonagall życzyła wszystkim smacznego, na stołach pojawiły się złote półmiski wypełnione parującym jedzeniem. Kurczak zachwycał smakowitym aromatem, warzywa kusiły swoimi intensywnymi, soczystymi barwami, a pudding zachęcał niesamowitą konsystencją. Hermiona nie czuła głodu, dopóki jej nos nie uderzyła feria zapachów. Szybko nałożyła sobie po porcji z każdej potrawy i zaczęła pałaszować. Cała sala rozgorzała brzdękiem sztućców i wesołą gadaniną, milknąc dopiero gdy wszystkie talerze były opróżnione.

– Drodzy uczniowie! – głos dyrektorki rozbrzmiał w sali, skupiając na niej prawie wszystkie oczy. Malfoy jednak bezwiednie zignorował panią profesor i przyglądał się rzeczy na jego, przed sekundą pustym, talerzu.

– Co to jest, Hermiono? – spytał Gryfon szturchając koleżankę w łokieć. Dziewczyna powędrowała wzrokiem za wskazującym palcem chłopaka i dostrzegła białą kopertę leżącą na stole.

– Nie wiem, Neville – odpowiedziała krótko i pochwyciła kopertę, sprawnie rozrywając ją leżącym obok nożem. Brzegi papieru nasiąkły lekko tłuszczem, znajdującym się na ostrzu, i szybko rozerwały się, dając dziewczynie dostęp do zawartości.

„Panno Granger, po Uczcie Powitalnej proszę o udanie się do mojego gabinetu w celu uzgodnienia kilku spraw dotyczących pani prefektury.” głosił liścik, podpisany przez profesor McGonagall, jej eleganckim i pełnym zawijasów charakterem pisma. Hermiona przełknęła ślinę, czując ucisk strachu na jej żołądku, czuła, że będzie musiała ponieść konsekwencje swojego wybryku w pociągu i niezbyt się do tego paliła.

Gdy tylko skończył czytać list i uniósł głowę w kierunku dyrektorki, ta właśnie odesłała uczniów do dormitoriów, przyśpieszając ich rychłe spotkanie. Westchnął głęboko, po czym wstał i dołączył do rzeki uczniów, kierujących się ku wyjścia. Poruszał się powoli, lecz miarowo, starając się nie podeptać idącej przed nim Ślizgonki. Gdy tylko miną wrota do Wielkiej Sali, odbił od tłumu i schodami skierował się w stronę posągu strzegącego wejście do gabinetu dyrektorki. Szedł szybko labiryntem korytarzy dopóki nie skręcił w ten właściwy. Zwolnił, powoli zbliżając się do stojącej przy wejściu dziewczyny, ostrożnie chwytając swoją różdżkę.

– Co tu robisz Granger? – zapytał głośno, alarmując dziewczynę. Gryfonka odwrócił się szybko i spojrzała na niego zmrużonymi oczami.

– A co ty tu robisz, Malfoy? – odszczeknęła, zaciskając pięści. Chłopak zatrzymał się, mocniej ściskając różdżkę. Powoli sięgnął do kieszeni czarnej szaty i wyciągnął z niej białą kopertę.

– Zapewne to samo co ty. I nie radziłbym ci mnie atakować, tym razem jestem przygotowany i na pewno boleśnie tego pożałujesz – wycedził, starając się zachować spokój. Zapadła grobowa cisza, a dwójka młodych czarodziejów wpatrywała się w siebie, szykując się do ewentualnej obrony.

Nagle rozległo się rytmiczne uderzanie obcasami o kamienną posadzkę. Uczniowie skierowali swój wzrok w stronę dobiegającego hałasu, opuszczając różdżki i rozluźniając dłonie. Zza korytarza wkroczyła McGonagall, idąc szybko i pewnie, sprawiając, że jej czerwona szata łopotała za nią, przypominając sposób w jaki robiła to szata Snape'a. Podeszła do nich w milczeniu, otwierając zaciśnięte w cienką linię usta, tylko aby wymamrotać hasło, i wkroczyła po schodach na górę, a zaraz za nią powędrowała Gryfonka i Ślizgon.

Od czasu jej ostatniej wizyty, w gabinecie nie zmieniło się nic, prócz portretów. Jak zwykle część ludzi na obrazach przyglądała im się z zainteresowanie, a część, w tym Dumbledore, udawali, że śpią, od czasu do czasu podnosząc jedną z powiek. Tylko na jednym płótnie brakowało postaci, która wypełniałaby niewielki salonik w barwach zieleni i srebra umieszczony w tle.

Minerwa okrążyła wielkie biurko i, wskazując uczniom krzesła, zasiadła przy nim. Nastolatkowie zrobili to samo, patrząc niepewnie na Dyrektorkę.

– Incydent w pociągu jest niewybaczalny – jej lodowaty ton rozległ się po okrągłym pomieszczeniu. – Naprawdę nie spodziewałam się takiej agresji i wulgarności po was, a szczególnie po tobie, panno Granger – wycedziła, zmuszając dziewczynę do spuszczenia wzroku. – Tkanie zachowanie jest niedopuszczalne i rozważałam usunięcie was ze stanowiska prefekta naczelnego, lecz... – zrobiła krótką pauzę, karcąc uczniów wzrokiem. – Zdecydowałam się na nieco łagodniejsze podejście do sprawy. Oba domy tracą po 100 punktów za wasze bezczelne zachowanie, a wy dodatkowo dostajecie tygodniowy szlaban. Kiedy się on odbędzie i jaki będzie miał charakter, dowiedzie się w najbliższych dniach. – zawyrokowała, wstając z krzesła. – To na razie wszystko dotyczące zachowania w pociągu, lecz zanim przejdziemy do rzeczy stricte związanych z waszym stanowiskiem musicie podać sobie dłonie na zgodę – powiedziała surowo. Obydwoje wydali z siebie zduszony okrzyk protestu, zrywając się na równe nogi. McGonagall była jednak niewzruszona i z zniecierpliwieniem pośpieszyła ich.

Hermiona wzięła głęboki oddech, patrząc w śpiące oblicze Dumbledora, i zwróciła się ku Ślizgonowi. Malfoy stał z wyciągniętą do przodu ręką, patrząc na nią lekko lekceważąco. Gryfonka przyjęła chłodny wyraz twarzy i niechętnie uścisnęła dłoń chłopaka, robiąc to najkrócej jak tylko było można. Chłopak zaśmiał się pod nosem, widząc jak dziewczyna chce niepostrzeżenie wytrzeć rękę o szatę, po czym usiadł w fotelu, czekając na dalsze instrukcje. McGonagall westchnęła ciężko, czuła, że nie będzie to łatwa współpraca i kontynuowała.


Kiedy przemowa powitalna w wykonaniu McGonagall była krótka, tak dogłębne przedstawienie im ich obowiązków prawdopodobnie trwało wieczność, a przynajmniej tak to odczuwał Malfoy, siedząc znudzony w fotelu, nie słysząc nic z tego co mówiła nauczycielka, skupiwszy swój wzrok na mało wyszukanym przycisku do papieru. Z tego co już usłyszał, dowiedział się jednego i najważniejszego – będą jak normalni prefekci naczelni, tyle że zakres ich działalności ograniczy się do ósmego rocznika, czyli w zasadzie tego samego co mówiła jeszcze w pociągu. Gdy w końcu kobieta skończyła swój długi wywód, chłopak z ulgą wstał i podążył za nią ku jego nowemu dormitorium.