Mam nadzieję, że nikt nie ma mi za złe, że następny rozdział pojawił się dopiero po trzech tygodniach, ale tydzień temu internet siadł u mnie w domu i nie mogłam go opublikować.
Ze względu na ogrom obowiązków i zajęć, nie mam ani czasu, ani siły, żeby w tygodniu wystukać cokolwiek na klawiaturze lub choćby wejść na komputer, więc jeżeli nie skomentuje waszych opowiadań od razu po powiadomieniu - przepraszam. Jedyny czas, w którym mogę cokolwiek napisać, to weekend, a czasami i w weekend jestem zabiegana, więc rozdziały powinny pojawiać się co 2, rzadziej 3 tygodnie.
Ze względu na ogrom obowiązków i zajęć, nie mam ani czasu, ani siły, żeby w tygodniu wystukać cokolwiek na klawiaturze lub choćby wejść na komputer, więc jeżeli nie skomentuje waszych opowiadań od razu po powiadomieniu - przepraszam. Jedyny czas, w którym mogę cokolwiek napisać, to weekend, a czasami i w weekend jestem zabiegana, więc rozdziały powinny pojawiać się co 2, rzadziej 3 tygodnie.
Mam także nadzieję, że nikomu nie przeszkadza muzyka umieszczona na blogu. Jest to zbiór piosenek, które lubię słuchać w trakcie tworzenia, które mnie inspirują. Liczę, że się podobają.
A teraz, po trochę przydługim wstępie, zapraszam na rozdział.
Wpadła
do pomieszczenia, łapiąc szary plecak, a następnie wybiegła z
przedziału, zostawiając zaskoczonych przyjaciół bez słowa. Nie
płakała, nie trząsł się jej podbródek, oczy nie zachodziły
łzami, czuła jedynie przeważającą złość i niedowierzanie.
Biegła
przez korytarz do ostatniego z wagonów, chciała znaleźć się jak
najdalej Ślizgona, jednocześnie opóźniając znalezienie jej przez
Dyrektorkę, jeżeli w ogóle jej szukała. Weszła szybko do toalety
i zatrzasnęła za sobą zamek. Zamilkła na chwilę, nasłuchując,
najmniej pożądaną przez nią rzeczą było natknięcie się na
kogoś.
W
łazience panowała cisza, przerywana jedynie rytmicznym stukotem
kół. Gdy tylko zorientowała się w sytuacji, dziewczyna doskoczyła
do umywalki i szybko odkręciła wodę, wkładając prawą dłoń w
zimny strumień. Obolała ręka szybko przechodziła w stan
odrętwienia, oszczędzając bólu Gryfonce. Przyjemny chłód
rozchodził się po jej ciele uspokajając serce i przywracając
czerwonej twarzy normalny kolor. Lecz mimo tej ochłody nadal czuła
uderzenia gorąca, które napływały jak fale, raz po raz. Nie
zastanawiając się długo, Hermiona podeszła żwawo do okna i
pewnie otworzyła okiennice, sprawiając, że do pomieszczenia
wtargną hulający wiatr. Uważając, aby nie naruszyć zbytnio
prawej ręki, ściągnęła sweter i ponownie zbliżyła się do
zlewu.
Spojrzała
na swoje, jeszcze lekko różowe oblicze. Nigdy nie uważała się za
specjalnie ładną. Brązowe włosy, przypominały w tym momencie
potargane kudły, w zasadzie przypominały je bardzo często i
ilekroć wstawała z łóżka, zastawał ją widok ciemnego siana na
głowie. Oczy też nie były specjalnie ciekawe, co prawda miały
niespotykanie głęboki odcień brązu, lecz nie były one tak duże
jakby chciała, a obecnie za bardzo przekrwione na jej gust.
Dodatkowo otoczone były lichymi, dziwnie jasnymi w porównaniu do
włosów, rzęsami. Cieszyła się jednak z nosa, był
najzwyczajniejszym, prostym nosem z kilkoma piegami w jego środkowej
części, które w dzieciństwie wraz z koleżankami ustanowiła
jednym z bardziej atrakcyjnych elementów urody, czy to damskiej, czy
to męskiej. Na usta nawet nie zwróciła uwagi, bo obecnie pobielałe
ze złości wydawały się co najmniej trzy razy węższe niż
zazwyczaj i od razu zjechała wzrokiem w dół na ramiona. Po
wewnętrznej stronie jednego z nich widniała, częściowo teraz
zasłonięta, różowa blizna, naciągająca lekko skórę wokoło.
Podniosła lekko rękę i palcami przejechała po twardej tkance.
„Szlama”
głosił napis, sprawiając, że ilekroć go przeczytała, jej ciało
sztywniało, przypominając sobie, jak leżała półprzytomna na
ziemi rezydencji Malfoyów, potraktowana niezliczoną ilością
Cruciatusa, zamglonym wzrokiem wpatrując się w grupkę osób,
stojących w głębi pokoju. Stał tam, patrząc tylko na jej
umęczone ciało z beznamiętnym wyrazem twarzy, zerkając tylko co
chwila na ciotkę.
Pociągnęła
głośno nosem, czując jak fala łez zalewa jej oczy, uwalniając
stłumione emocje. W chwili, kiedy Malfoy wspomniał o jej matce,
miała ochotę go zabić, rozerwać na strzępy i rzucić na pożarcie
psom. On nie wiedział co czuje, nikt nie wiedział, rodzice Rona
żyli, rodzice Harry'ego zmarli 17 lat temu, a on sam prawie ich nie
pamiętał, a jej rodzice? Musiała wyczyścić im pamięć, żeby
żaden z popleczników Czarnego Pana nie musiał torturować ich
godzinami, po to by poznać, gdzie przybywa przyjaciel ich córki,
żeby mogli być bezpieczni. I są bezpieczni teraz, lecz nie
wiedziała gdzie oni są.
Załkała
cicho pod nosem, a następnie nabrała odrobinę chłodnej wody w
dłonie i przemyła twarz, uspokajając się. Powoli zaczęła
doprowadzać się do stanu używalności, ocierając buzię
ręcznikiem i rozmasowując posiniaczone knykcie.
W
drugim końcu pociągu, blondwłosy chłopak siedział samotnie w
przedziale i ze znudzeniem czytał dzisiejsze wydanie Proroka
Codziennego. Na jego bladej twarzy odcinały się czerwone,
zaschnięte resztki krwi oraz czerwono-fioletowy siniak w środkowej
części twarzy. Pomimo że McGonagall na powrót połączyła w
jedno kość nosową, nie kwapiła się, żeby usunąć inne skutki
po napaści panny Granger. Nos bolał go niemiłosiernie,
przypominając o sobie z każdą porcją wciąganego do płuc
powietrza. Chłopak nawet nie mógł się skrzywić, gdy czytał
jeden z idiotycznych artykułów o codziennych problemach czarodziei.
Prychnął
widząc następny artykuł, chwalący męstwo i odwagę Pottera i
odrzucił gazetę w przeciwny narożnik pokoju. Powoli odchylił
głowę do tyłu, delikatnie chwytając palcami nasadę nosa. Było
to jedyne miejsce na nosie, które nie pulsowało bólem, lecz tak
jak większość środkowej części twarzy, był spuchnięty. Zaklął
cicho i zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z
korytarza. Słyszał stłumione rozmowy i krzyki, lecz także
otwierające się co chwile drzwi do przedziałów i
charakterystyczny głos sprzedawczyni słodyczy, przesłodzony,
skrzekliwy i wyjątkowo irytujący.
Rozległo
się pukanie. Przez zasłoniętą kotarką szybę, nie mógł
dostrzec kto czai się po drugiej stronie.
–
Nie przeszkadzać! – warknął
głośno. Zdecydowanie nie miał ochoty na jakiekolwiek towarzystwo,
wolał raczej zastanowić się nad reakcją Granger, zrozumieć co
się stało i unikać tego w przyszłości, w końcu mieli mieć
wspólne dormitorium prefeckie. Nie uśmiechało mu się łamać co
tydzień jakąś część ciała, bo mimo że pani Pomfrey z
pewnością pomogłaby mu, nie jest to miłe uczucie.
Co
skłoniło tę, zwykle spokojną i opanowaną, dziewczynę do takiej
reakcji? Dracon nieustannie zastanawiał się nad odpowiedzią na to
pytanie. Przecież nic specjalnie do niej nie miał, owszem, była
wiecznie wymądrzającą się, irytującą szlamą, lecz były inne,
dużo bardziej irytujące osoby, których chłopak po prostu nie
cierpiał. Ot taki sobie Potter, Wybraniec, Chłopiec który przeżył.
Nie dość, że ilekroć stawał naprzeciw Voldemortowi zwyciężał,
zrzucając na rodzinę Malfoyów gniew Czarnego Pana, zawsze był mu
na przekór, to jeszcze wybrał przyjaźń ze zdrajcą krwi
Weasleyem, zamiast z nim. Lecz ona pozostawała w tej neutralnej dla
niego strefie.
–
Niepotrzebnie obraziłem jej
matkę – mruknął cicho, wzdychając głośno. To nie była jego
wina, to ona zaczęła, niepotrzebnie zaczęła rzucać mięsem,
stwierdził po chwili. Co jak co, ale honor jego matki był jedną z
ważniejszych rzeczy dla młodego Ślizgona. I jak się okazało, dla
niej też.
Rozejrzał
się znużony po przedziale i ponownie chwycił Proroka Codziennego,
przerzucając na stronę zapełnioną czarodziejskimi wersjami
krzyżówek i rebusów. Draco delikatnie uśmiechnął się, oddając
się rozrywce, zapominając na chwile o celu swojej podróży.
Pociąg
powoli zwalniał, zatrzymując się na stacji przy Hogsmeade. Wieczór
już dawno przegnał słońce, pozwalając, aby księżyc roztaczał
swój blask na ciemnym niebie. Uczniowie wychodzili tłumnie z
wagonów, szybko zapełniając peron mnóstwem rozgadanych twarzy,
gotowych do kolejnego roku szkolnego. Podczas gdy pierwszoroczni z
niepewnością tłoczyli się przy uśmiechniętym Hagridzie, który
głosem jak dzwon nawoływał innych nowych uczniów, starsi adepci
magii zajmowali pojazdy i ruszali w stronę Hogwartu. Zamek górował
w oddali. Wyglądał tak samo majestatycznie jak przed bitwą, a o
strasznym wydarzeniu z przeszłości przypominała jedynie zawalona
jedna z wież.
Hermiona
ociągała się ile mogła, żeby wyjść z okupowanej przez nią
toalety. Czuła, że gdyby teraz natknęła się na Lunę czy
Nevilla, coś by w niej pękło. Musiała się uspokoić, choć
wmawiała to sobie przez ostatnie kilka godzin – bez skutku.
Wychyliła
się zza drzwi i zlustrowała korytarz. Było pusto, a wszystkie
głosy przeniosły się na zewnątrz. Wyszła z pomieszczenia i
zaczęła poruszać się w stronę wyjścia. Zajrzała szybko do
swojego przedziału i w miejscu, gdzie jeszcze nie dawno siedziała
grupa jej przyjaciół, była pustka, zostały jedynie okruszki.
Ruszyła dalej i wyskoczyła z pociągu, wprost na brukowany peron.
Uczniowie
zajmowali ostatnie bryczki, więc dziewczyna pobiegła i ich stronę,
dopadając ostatnią z nich. Zanim weszła po schodkach, spojrzała
jeszcze na parę wychudzonych, czarnych testrali. Zwierzęta
odwróciły się ku niej, wlepiając w nią swe przerażająco białe
ślepia. Hermiona wzdrygnęła się i szybko weszła do środka,
zasiadając na ławeczce.
Siedziała
chwilę, zastanawiając się, czemu nie ruszają, gdy nagle poczuła
jak kareta została szarpnięta od boku, a drzwi, którymi weszła
otwierają się gwałtownie. Jasne dłonie chwyciły za krawędzie
framugi, a zaraz za nimi pojawiła się blond czupryna, wraz zresztą
ciała. Chłopak odrzucił włosy do tyłu, odsłaniając posiniałe
oblicze i opuchnięty nos. Dziewczyna spojrzała na intruza z
przerażeniem i złością.
–
Co tu robisz Malfoy?! – jej
głos zabrzmiał bardziej piskliwie niż się spodziewała.
Przemawiała przez nią narastająca panika, w pociągu była
McGonagall, teraz byli sami i nie wiedziała czego może się po nim
spodziewać.
–
Wsiadam, głupia... – warknął
ze stoickim spokojem,maskując początkowe zdziwienie. Usiadł szybko
na ławie, nie patrząc na Gryfonkę i starając znaleźć się jak
najdalej od niej.
Dziewczyna
spojrzała przenikliwie na jego fioletową, obrzmiałą kichawę i
zaśmiała się w duchu, zaciskając jednocześnie lekko pięści.
Wyglądał żałośnie i nie miał w sobie tej dumy Malfoyów, którą
zawsze roztaczał wraz z zarozumiałym wyrazem twarzy. Nie miała
jednak najmniejszej ochoty, żeby oglądać go ani sekundę dłużej,
szczególnie po tym co powiedział i odwróciła się w stronę
niewielkiego okienka.
Jechali
w ciszy i żadne z nich nie spoglądało bezpośrednio na drugie.
Dziewczyna nie odrywała oczu od szyby, a chłopak niepewnie zerkał
na jej przykurczone palce, starając się wyczuć czy ma zamiar
wyprowadzić kolejny atak na jego twarz. Byli ostatnim powozem, który
dotarł pod bramę Hogwartu, reszta uczniów znajdowała się już w
pobliżu otwartych wrót, prowadzących do Sali Wejściowej.
Gdy
tylko dorożka się zatrzymała, oboje wyskoczyli z niej jak
poparzeni i szybkim krokiem zmierzali w stronę drzwi. Wzrok mieli
skupiony na ostatnich uczniach, wchodzących do zamku i nawet nie
zauważyli, kiedy szli obok siebie, niemal stykając się ramionami.
W pewnym momencie przyśpieszyli, pokonując ostatnie 50 m biegiem, w
ostatniej chwili wpadając do sali, przed zamknięciem się wrót.
Gdy
tylko złapali w płuca pierwszy łyk zamkowego powietrza, uczniowie,
którzy jeszcze nie przeszli do jadalni, zwrócili się w ich stronę
z wyraźnie wymalowanym zdziwieniem na twarzy. Starsi z nich, zaczęli
szeptać między sobą, wytykając blondyna palcami, niektórzy z
nich rzucali dość głośno niewybredne komentarze, młodsi
natomiast zaśmiewali się z wyglądu nosa chłopaka, chichocząc
cicho.
Hermiona
spojrzała niepewnie na chłopaka, który z mocno zaciśniętymi
zębami, przyglądał się całej scenie. Jej nie było do śmiechu,
w pewnym sensie poczuła się winna tej sytuacji, lecz szybko
odrzuciła te uczucie, przedzierając się przez zgromadzoną gawiedź
do Wielkiej Sali. W milczeniu usiadła obok Nevilla, uśmiechając
się lekko, chcąc uspokoić zaniepokojonego chłopaka.
Draco
Malfoy patrzył się beznamiętnie na uczniów. Przelotnie spojrzał
na każdego z nich, po czym uniósł brodę do góry i z kpiarskim
uśmiechem wkroczył do sali, idąc sprężystym i pewnym siebie
krokiem. Ignorując wszelkie okrzyki i szepty jakie napotykał,
zasiadł przy domowym stole Slytherinu. Lewy łokieć położył na
stole i oparł policzek o dłoń, patrząc ze znudzeniem na drzwi
niedaleko stołu nauczycielskiego, z których sam przed kilkoma laty
wychodził na ceremonię przydziału.
Minuty
mijały powoli i w momencie, kiedy wydawało się, że uczniowie już
dłużej nie wytrzymają, siedząc o pustych żołądkach, McGonagall
wmaszerowała energicznie do sali, trzymając wyświechtaną,
wielokrotnie łataną Tiarę Przydziału, a za nią niepewnie weszli
pierwszoroczni, rozglądając się po sali z otwartymi ustami.
Był
na wszystkich powitalnych ucztach odkąd rozpoczął naukę w
Hogwarcie, ale żadna z nich nie odbyła się tak sprawnie i szybko
jak ta. Głupie dzieciaki szybko podchodziły do stołka i zakładały
kapelusz, wygłoszona przez Tiarę mowa nie była tak przytłaczająco
nudna jak zawsze, a przemówienie dyrektorki było zwięzłe i
ograniczało się do szybkiego przedstawienia nowych nauczycieli i
przypomnienia niektórych zasad.
Zaraz
po tym jak McGonagall życzyła wszystkim smacznego, na stołach
pojawiły się złote półmiski wypełnione parującym jedzeniem.
Kurczak zachwycał smakowitym aromatem, warzywa kusiły swoimi
intensywnymi, soczystymi barwami, a pudding zachęcał niesamowitą
konsystencją. Hermiona nie czuła głodu, dopóki jej nos nie
uderzyła feria zapachów. Szybko nałożyła sobie po porcji z
każdej potrawy i zaczęła pałaszować. Cała sala rozgorzała
brzdękiem sztućców i wesołą gadaniną, milknąc dopiero gdy
wszystkie talerze były opróżnione.
–
Drodzy uczniowie! – głos
dyrektorki rozbrzmiał w sali, skupiając na niej prawie wszystkie
oczy. Malfoy jednak bezwiednie zignorował panią profesor i
przyglądał się rzeczy na jego, przed sekundą pustym, talerzu.
–
Co to jest, Hermiono? – spytał
Gryfon szturchając koleżankę w łokieć. Dziewczyna powędrowała
wzrokiem za wskazującym palcem chłopaka i dostrzegła białą
kopertę leżącą na stole.
–
Nie wiem, Neville –
odpowiedziała krótko i pochwyciła kopertę, sprawnie rozrywając
ją leżącym obok nożem. Brzegi papieru nasiąkły lekko tłuszczem,
znajdującym się na ostrzu, i szybko rozerwały się, dając
dziewczynie dostęp do zawartości.
„Panno
Granger, po Uczcie Powitalnej proszę o udanie się do mojego
gabinetu w celu uzgodnienia kilku spraw dotyczących pani
prefektury.” głosił liścik, podpisany przez profesor McGonagall,
jej eleganckim i pełnym zawijasów charakterem pisma. Hermiona
przełknęła ślinę, czując ucisk strachu na jej żołądku,
czuła, że będzie musiała ponieść konsekwencje swojego wybryku w
pociągu i niezbyt się do tego paliła.
Gdy
tylko skończył czytać list i uniósł głowę w kierunku
dyrektorki, ta właśnie odesłała uczniów do dormitoriów,
przyśpieszając ich rychłe spotkanie. Westchnął głęboko, po
czym wstał i dołączył do rzeki uczniów, kierujących się ku
wyjścia. Poruszał się powoli, lecz miarowo, starając się nie
podeptać idącej przed nim Ślizgonki. Gdy tylko miną wrota do
Wielkiej Sali, odbił od tłumu i schodami skierował się w stronę
posągu strzegącego wejście do gabinetu dyrektorki. Szedł szybko
labiryntem korytarzy dopóki nie skręcił w ten właściwy. Zwolnił,
powoli zbliżając się do stojącej przy wejściu dziewczyny,
ostrożnie chwytając swoją różdżkę.
–
Co tu robisz Granger? – zapytał
głośno, alarmując dziewczynę. Gryfonka odwrócił się szybko i
spojrzała na niego zmrużonymi oczami.
–
A co ty tu robisz, Malfoy? –
odszczeknęła, zaciskając pięści. Chłopak zatrzymał się,
mocniej ściskając różdżkę. Powoli sięgnął do kieszeni
czarnej szaty i wyciągnął z niej białą kopertę.
–
Zapewne to samo co ty. I nie
radziłbym ci mnie atakować, tym razem jestem przygotowany i na
pewno boleśnie tego pożałujesz – wycedził, starając się
zachować spokój. Zapadła grobowa cisza, a dwójka młodych
czarodziejów wpatrywała się w siebie, szykując się do
ewentualnej obrony.
Nagle
rozległo się rytmiczne uderzanie obcasami o kamienną posadzkę.
Uczniowie skierowali swój wzrok w stronę dobiegającego hałasu,
opuszczając różdżki i rozluźniając dłonie. Zza korytarza
wkroczyła McGonagall, idąc szybko i pewnie, sprawiając, że jej
czerwona szata łopotała za nią, przypominając sposób w jaki
robiła to szata Snape'a. Podeszła do nich w milczeniu, otwierając
zaciśnięte w cienką linię usta, tylko aby wymamrotać hasło, i
wkroczyła po schodach na górę, a zaraz za nią powędrowała
Gryfonka i Ślizgon.
Od
czasu jej ostatniej wizyty, w gabinecie nie zmieniło się nic, prócz
portretów. Jak zwykle część ludzi na obrazach przyglądała im
się z zainteresowanie, a część, w tym Dumbledore, udawali, że
śpią, od czasu do czasu podnosząc jedną z powiek. Tylko na jednym
płótnie brakowało postaci, która wypełniałaby niewielki salonik
w barwach zieleni i srebra umieszczony w tle.
Minerwa
okrążyła wielkie biurko i, wskazując uczniom krzesła, zasiadła
przy nim. Nastolatkowie zrobili to samo, patrząc niepewnie na
Dyrektorkę.
–
Incydent w pociągu jest
niewybaczalny – jej lodowaty ton rozległ się po okrągłym
pomieszczeniu. – Naprawdę nie spodziewałam się takiej agresji i
wulgarności po was, a szczególnie po tobie, panno Granger –
wycedziła, zmuszając dziewczynę do spuszczenia wzroku. – Tkanie
zachowanie jest niedopuszczalne i rozważałam usunięcie was ze
stanowiska prefekta naczelnego, lecz... – zrobiła krótką pauzę,
karcąc uczniów wzrokiem. – Zdecydowałam się na nieco
łagodniejsze podejście do sprawy. Oba domy tracą po 100 punktów
za wasze bezczelne zachowanie, a wy dodatkowo dostajecie tygodniowy
szlaban. Kiedy się on odbędzie i jaki będzie miał charakter,
dowiedzie się w najbliższych dniach. – zawyrokowała, wstając z
krzesła. – To na razie wszystko dotyczące zachowania w pociągu,
lecz zanim przejdziemy do rzeczy stricte związanych z waszym
stanowiskiem musicie podać sobie dłonie na zgodę – powiedziała
surowo. Obydwoje wydali z siebie zduszony okrzyk protestu, zrywając
się na równe nogi. McGonagall była jednak niewzruszona i z
zniecierpliwieniem pośpieszyła ich.
Hermiona
wzięła głęboki oddech, patrząc w śpiące oblicze Dumbledora, i
zwróciła się ku Ślizgonowi. Malfoy stał z wyciągniętą do
przodu ręką, patrząc na nią lekko lekceważąco. Gryfonka
przyjęła chłodny wyraz twarzy i niechętnie uścisnęła dłoń
chłopaka, robiąc to najkrócej jak tylko było można. Chłopak
zaśmiał się pod nosem, widząc jak dziewczyna chce niepostrzeżenie
wytrzeć rękę o szatę, po czym usiadł w fotelu, czekając na
dalsze instrukcje. McGonagall westchnęła ciężko, czuła, że nie
będzie to łatwa współpraca i kontynuowała.
Kiedy
przemowa powitalna w wykonaniu McGonagall była krótka, tak dogłębne
przedstawienie im ich obowiązków prawdopodobnie trwało wieczność,
a przynajmniej tak to odczuwał Malfoy, siedząc znudzony w fotelu,
nie słysząc nic z tego co mówiła nauczycielka, skupiwszy swój
wzrok na mało wyszukanym przycisku do papieru. Z tego co już
usłyszał, dowiedział się jednego i najważniejszego – będą
jak normalni prefekci naczelni, tyle że zakres ich działalności
ograniczy się do ósmego rocznika, czyli w zasadzie tego samego co
mówiła jeszcze w pociągu. Gdy w końcu kobieta skończyła swój
długi wywód, chłopak z ulgą wstał i podążył za nią ku jego
nowemu dormitorium.